W tym roku Dzień Nauczyciela obchodzono bardziej online nie w realu. Nawet wręczenie okolicznościowych medali, odznaczeń, czy nagród odbyło się po zdziesiątkowaniu laureatów zapraszając na akademie nielicznych z nich. Nauczycielem (w podstawówce i szkole zawodowej) byłem krótko, tylko cztery nauczałem, ale że to było moje pierwsze zatrudnienie pewno dlatego tak dobrze zapamiętałem tamten czas.
Obchody Dnia Nauczyciela w 1963 roku rozpoczęto akademią "ku czci" ze stosownym "przemówieniem okolicznościowym" miejscowego "inspektora oświaty" - tak nazywał się obecny "kurator". Po tym była część artystyczna - w tym przypadku: występ Estrady Rzeszowskiej. Wejście na akademię umożliwiało indywidualne, imienne, zaproszenie dla jednej osoby (dla kawalera, panny) sygnowane przez Komitet Organizacyjny. Pary małżeńskie zapraszano oczywiście razem. Prawdę pisząc w tak nielicznej społeczności nauczycielskiej w mieście nie można było przyjść nierozpoznanym z przyjaciółką zamiast żony.
Wieczorem natomiast odbywały się zabawy taneczne przy biesiadnych stołach trwające "do białego rana" i tam dopiero można było dać upust swawoleniu i zdjąć z twarzy maskę surowego belfra. Nikt z nas, w tym, czasie nie przewidywał zakazu zabaw i nakazu noszenia innych masek niż własne oblicze.
Zaproszenia te zachowały się w moich archiwaliach, ale tylko z 1963 roku. Obiecuję, że z okazji innych Dni zaprezentuję zaproszenia jakie dotrwały do czasów, kiedy pójście na zabawę czy akademią zostały prawnie zakazane, a udział w nich groził chorobą, a nawet śmiercią.
Uzupełnię jeszcze post o bardzo ważną dla mnie i dla mojej Rodziny informacją. Otóż na kolejnym Wieczorku Tanecznym z okazji Dnia Nauczyciele, w następnym roku byłem i "bawiłem się" po raz pierwszy z moją przyszłą Marią, przyszłą i obecną!
Oj, dobrze pamiętam obchody Dnia Nauczyciela. Część oficjalna z akademią, wierszykami i bukietami od młodzieży. Biesiadowanie z udziałem Komitetu Rodzicielskiego oraz specjalnie zaproszonych emerytowanych pracowników szkoły. Biesiadowali wspólnie młodzi i starsi nauczyciele, sprzątaczki, sekretarki i palacze CO. Okazja do wspomnień, odświeżenia znajomości i poczucie utrzymania łączności z gronem współpracowników. Tego wszystkiego już dawno nie ma. Nie tylko z powodu wirusa.
OdpowiedzUsuńJak się przymknie powieki wszystko widać.
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńJa pamiętam dawne obchody Dnia Nauczyciela od strony ucznia, ponieważ w podstawówce mówiłam wierszyki na akademiach, a w liceum występowałam ze szkolnym kabaretem, śpiewając: "Dzień Nauczyciela, już fanfary huczą, zaśpiewajmy dzisiaj o tych, co nas uczą".
Pozdrawiam serdecznie.
Szczególne wyrazy szacunku i wielkie wsparcie duchowe posyłam Nauczycielom w tym ciężkim czasie. Bądźcie zdrowi!
I kwiaty były od uczniów, a raczej ich rodziców.
UsuńW sumie akademii itp. nigdy nie lubiłam, ale w tym roku to już nastrój minorowy kompletnie, u nas odwołane wszystko, nawet coroczne spotkanie przy kawie...
OdpowiedzUsuńAkademii nikt nie cierpiał, ale są zapamiętane.
UsuńJak to nikt nie cierpiał? Przecież urywały się lekcje, a kilkanaście dni przed akademią chodziło się na próby. Od mówienia wierszy byli humaniści, więc celowaliśmy, aby próba odbywała się na matematyce, chemii i fizyce. :)))
UsuńNo widzisz Ellu, że pamiętasz akademie, a przynajmniej sposoby na ich unikanie.
Usuńo! Wieczorek taneczny, yo byłoby to, z czego bym skorzystała.Nie lubiłam akademii:))
OdpowiedzUsuńMamy podobne upodobania.
UsuńNauczycielem byłem tylko 3 lata, przez pozostałe kilkanaście lat nadzorowałem pracę nauczycieli w resortowych szkołach zawodowych. Lubiłem akademie jako uczeń, bo faktycznie były przygotowania, próby, no i wreszcie możliwość bliższego zaznajomienia się z koleżankami z innych klas. Jako nauczyciel (potem kurator oświatowy) tak sprytnie unikałem tego dnia, że niewiele mi pozostało w pamięci. Mam jednak puchar i piękny atlas encyklopedię Świata wręczone mi za wzorowe zorganizowanie letniska z dziećmi i zajęcie II miejsca w konkursie fotograficznym przez moich wychowanków.
OdpowiedzUsuńWitaj bratnia duszo. "Szkolnych" pamiątek trochę jeszcze zostało. No i kontakty z dawnymi współpracownikami.
UsuńWitaj Jurku.
UsuńMyślę, że "ktoś" usiłuje doprowadzić do nieporozumienia poprzez zdyskredytowanie mojego komentarza. Problem w tym, że ten "ktoś" dysponuje wiedzą bardzo ograniczoną. W PRL - bo moja aktywność zawodowa w nauczaniu zakończyła się w 1992 r., gdy jeszcze działał stary system w szkolnictwie - poza kuratoriami, które stanowiły pośrednie ogniwo pomiędzy szkołami, a resortem og. zwanym oświatowym funkcjonowało szkolnictwo zawodowe nie podlegające kuratoriom. Były to przyzakładowe szkoły zawodowe (podst. i średnie), a te zakłady to głównie: fabryki i kombinaty z prod. tajną, czyli zbrojeniową, więziennictwo, sł. zdrowia, kolejnictwo, energetyka, lotnictwo, poprawczaki, OHP, i tp. inne półzamknięte ośrodki. Zamknięte ze względów bezpieczeństwa. To tam rząd PRL w latach 60'-70' ub.w. stworzył międzyresortowe grupy zajmujące się tym co w "cywilu" robiły kuratoria. Do grup tych często włączano kuratora oświaty, albo jego odpowiednika z komitetu PZPR, lub urzędu wojewódzkiego. Do takich właśnie grup byłem delegowany. Nie pamiętam jak brzmiało moje stanowisko, bo istniało i uprawniało tylko dla wykonania wybranego zadania, ale z pewnością były tam takie pojęcia jak: kurator, inspektor i oświata. Pisałem o tym na swoim blogu. Jeżeli więc ten "ktoś" po raz trzeci usiłuje mnie obrazić, to informuję, że osobnik o tak podejrzanej proweniencji, do tego kasujący komentarze, nie jest w stanie tego zrobić.
Od 1979 do 2005 roku czyli przez 26 lat pracowałem jako nauczyciel i dyrektor w zespole szkół zawodowych [technikum, liceum zawodowe, zasadnicza szkoła zawodowa; w tym klasy przyzakładowe przygotowujące kadry robotnicze dla jednego z ważniejszych resortów gospodarczych]. Podległo to wszystko kuratorium oświaty [osadzonym oczywiście w mieście wojewódzkim]. Siłą rzeczy "dysponuję wiedzą bardzo ograniczoną". Na dodatek nie bardzo wiem, w jaki sposób i w jakim celu miałbym "kasować" cudze komentarze na cudzym blogu...
UsuńKażdy dyskredytuje się na własny rachunek.
Co ma zaszczyt zauważyć osobnik o podejrzanej proweniencji
J.-K. Niegłowicz
Cóż, nie moja to wina, że przez 26 lat, być może "siedzenia przy jednym biurku", przełożeni nie dostrzegli w Panu takich elementów osobowości i kreatywności, które by gwarantowały osiąganie sukcesów na wyższych stanowiskach, np. dyrektora zespołu szkół, a nie tylko dyrektora w zespole tych szkół. Psychologia zna takie przypadki ...
UsuńNie wszystkie szkoły przyzakładowe były strojone w ten sam sposób, dlatego przytoczyłem te w których kasą i nominacjami zarządzały głównie zakłady pracy (ew. kombinaty, zjednoczenia, sądy, itp.). Kuratorium nie miało tam nic do roboty, bo do kontroli np. realizacji podstawy programowej, musiało uzyskać zgodę takich jednostek w których właśnie pracowałem ja. Stąd nasze różne spojrzenie na to samo zjawisko, czyli punkt siedzenia, punktem widzenia?
W komentarzu uprzedzałem, że po kierunku "psychologia wychowawcza" z zawodem nauczyciela niewiele miałem wspólnego ... próbowano mi narzucić obowiązki pedagoga szkolnego, ale nie o to mi chodziło.
Oczywiście chodziło o moje dwa komentarze zamieszczone na Pana blogu i przez Pana skasowane.
Inspektor Oświaty kierował szkołami na terenie powiatu. Kurator - zajmował się oświatą w województwie. Tak więc to dwa zupełnie inne urzędy i stanowiska. Rozpocząłem pracę w szkole na Mazurach w 1960 roku. To inspektor oświaty decydował o zatrudnieniu i miejscu [szkole] pracy nauczyciela i gospodarowaniu finansami. Na ogół bywał zwykle doświadczonym nauczycielem z odpowiednim stażem pracy. Kurator to zazwyczaj typowy partyjny "czynownik" - mianowaniec. Bywały jednak wyjątki.
OdpowiedzUsuńJ-K.N.
P.S. Jeden z dyskutantów konfabuluje tu ambaje nie z tej ziemi.
https://www.youtube.com/watch?v=dLaUeYBvj2E
Z tym kuratorem i inspektorem, masz rację, coś mi się pomyliło. Jak się orientuję, to kurator nadal jest "czynownikiem". Użyłeś pięknego słowa: "ambaje" - już dawno go nie widziałem i nie słyszałem.
UsuńCóż, Sąsiedzie[Ełk to w końcu nie aż tak daleo od Warmii], bycie polonistą zobowiązuje [to a propos staropolskiego słowa "ambaje"]. Pozdrawiam Ciebie i Olsztyn...
UsuńWtedy nauczyciel należał do grupy zawodowej cieszącej się szacunkiem. Dbała również o to władza. Dzisiaj...szkoda słów
OdpowiedzUsuńMasz rację. Im mniejsza mieścina tym znaczenie nauczyciela było większe, ale też zobowiązywało belfra do trzymania wysokiego poziomu zachowania - a nie wszyscy potrafili godnie się zachowywać.
UsuńJako żona nauczyciela w liceum byłam często zapraszana jako osoba towarzysząca na studniówki. Wybawiłam się wtedy za wszystkie czasy bo nawet maturzyści zapraszali do tańca zonę pana profesora od historii....
OdpowiedzUsuńStudniówki przypomniałaś! Bywałem, bywałem...
Usuńswego czasu dojeżdżałem do pewnego małego miasteczka pracując jako instruktor zajęć sztuk/sportów walki, w zespole szkół z żeńskim internatem, tak więc same dziewczyny uczyłem... zawsze po treningu panie nauczycielki w tym internacie zapraszały mnie na jaką herbatkę z ciasteczkiem, bo były wygłodzone kontaktów z chłopem, przynajmniej pogadania i czasem trudno się było od tego wykręcić... no, i któregoś dnia właśnie przed studniówką dostałem pięć propozycji bycia osobą towarzyszącą /trzy nauczycielki i dwie uczennice, wszystkie mnie nagabywały osobno/... nie chciałem żadnej wyróżniać, poza tym nie chciało mi się specjalnie przyjeżdżać, więc za każdym razem odpowiadałem, że chętnie przyjadę, ale mogę tylko z żoną /za bardzo nie skłamałem, bo byłem wtedy z jakąś kobitką/...
Usuńfoch był kosmiczny!... panie nauczycielki przestały mnie zapraszać na herbatkę, a te dwie uczennice przestały przychodzić na zajęcia... na szczęście zbliżał się koniec roku szkolnego, mnie się kończyła umowa, a po wakacjach była już nowa umowa, nowe osoby /nauczycielki i uczennice/ i wszyscy zapomnieli o sytuacji...
p.jzns :)
Z dnia na dzień coraz smutniej, ppowazniej. Lepiej nic nie oglądać, nic nie czytać tzn wiadomości.
OdpowiedzUsuńOdnośnie zaproszeń, o których wspominasz. Gdzieś w knajpie znalazłem taką reklamę:
OdpowiedzUsuń- jeśli przyjdziesz z kochankę, pięć procent rabatu;
- jeśli przyjdziesz z żoną, dziesięć procent rabatu;
- jeśli przyjdziesz z obiema na raz – my płacimy za wszystko.
w sumie to i obecnych czasach, gdy człowiek przyjdzie na (nawet stricte prywatną) imprezę z osobą towarzyszącą nieznaną, inną, niż znana/y ludziom partner(ka) /żona, mąż/ to wzbudzi to zainteresowanie i (czasem niezdrowe) plotki, bo ludzie w swej większości to raczej wścibski gatunek...
OdpowiedzUsuńza to pozytywem jest, gdy ludzie zawierają bliskie więzi w jednej firmie, bo to wzmacnia dobre relacje w całej firmie...
ale szefowie wielu firm /szczególnie dużych korporacji/ tego nie rozumieją, boją się takich sytuacji i wręcz zakazują wszelkich miłości, romansów w pracy... jest to postawa lękowa, świadcząca o tym, że taki szef jest niepewny własnej pozycji i rządzi metodą "dzielenia" ludzi...
tak więc Tobie trafił się sensowny szef, skoro w pracy mogłeś poznać (przyszłą) Małżonkę i na luzie rozwijać pozytywne więzi... bo znane są przypadki, gdy za takie coś taka para wylatywała z roboty...
p.jzns :)
Jako informatyk miałem "szczęście" pracować w różnorodnych firmach III RP i stąd mam nieco inne spojrzenie. Bardzo trafnie wyczułeś niechęć szefów do tworzenia się w firmie bliższych więzi uczuciowych pomiędzy pracownikami. Ale odnosi się to głównie do jednostek budżetowych, bo takie związki dość łatwo zamieniają się w grupy przestępcze okradające firmę. W dobrze zorganizowanych korporacjach panują jednak zupełnie odmienne warunki. Tam szefowie są wręcz nakłaniani do tego, aby ich pracownicy zacieśniali więzi. Powód jest prosty, gdy jedna osoba ma zaległości (albo problemy) w pracy, to druga nie idzie do domu tylko pozostaje w firmie i pomaga swojemu partnerowi/ce. Czy jest tak nadal? Nie wiem, bo od kilku lat, gdy pracuję już tylko zdalnie, i nie mam kontaktu z tym środowiskiem, więc może się mylę.
Usuń