Na półce, przy samej ścianie, za innymi książkami znalazłem książkę. Zapomnianą przez właściciela półki, nie tak bardzo zakurzoną, ale tylko sprzed półwieku (1951) książkę Aleksandra Serafinowicza "Trzy opowiadania" w cenie prenumeraty w PPK "Ruch": 2 złote 40 groszy.
Opowiadania opowiadają - oczywiście, o ciężkim życiu "prostego ludu" na Ukrainie w początkach porewolucyjnego porządkowania w tej Socjalistycznej Republice i progresywnym jego polepszaniu dzięki władzy radzieckiej. W opowiadaniach najgorsze charaktery to prywatni właściciele ziemscy: kułacy, wyzyskiwacze itp.
Ale nie o treści przekazane w opowiadaniach mi chodzi, nie o propagandę "najlepszego z ustrojów", nie o autora - którego z trudem można odnaleźć jedynie na Allegro sprzedające te dzieła poniżej 2 złotych. Chodzi mi o tzw. całokształt wydawniczy.
Książka ta wywołała tzw. ciąg skojarzeń i wspomnień o tamtych ciężkich i biednych czasach. To przecież dopiero 5 lat po wojnie a czytelnictwo wydawanych na gazetowym papierze książek, rozpadających się przy szerszym rozłożeniu stron, kwitło.
Tworzyłem swoją pierwszą własną bibliotekę z dzieł klasycznej przygody: May, Curwood, Verne... Zaczytywałem tę gazetową makulaturę nocami, nawet z latarką pod kołdrą - bo światło trzeba było oszczędzać. Jakże licho wyglądały te "cegły" w porównaniu z pięknymi wydawnictwami niemieckimi znajdowanymi w ruinach domów na Ziemiach Odzyskanych, w Bartoszycach.
Ale te "cegły", w języku polskim przecież, (niemiecki poznałem znacznie później) pozwalały ówczesnemu 8. latkowi poznawać świat, dowiadywać się że poza Mazurami, Polską, są jeszcze inne kraje, cały Świat...
Rozkrochmaliłem się nieco sentymentalnie. Ale cóż, gdyby nie tamte tanie "cegły", na droższe nie było mojej Babci i Mamy stać, stanowią ten fundament mojej obecnej wiedzy i świadomości wszechrzeczy. I tak już zostanie.