Przerażony trafnością proroctwa (przegrana 2:1) wysnutego ze smętnie zwisających z poręczy balkonowej chust "narodowych" (poprzedni post), milczałem przez tydzień. Za wynik z Senegalem winię siebie i moją niby to spostrzegawcze czarnowidztwo. Zważcie Państwo, że gdybym nie rzucił okiem ku balkonowi drugiego piętra, nie dostrzegłbym złowieszczych zwisów biało-czerwonych kawałków płótna, nie wyartykułowałbym swoich wątpliwości, które Ten w niebiesiech podsłuchał i przychylił się do nich. Ale to tylko gdybanie straszne.
Z przestrachem więc spojrzałem dzisiaj (13.00) na ów inkryminowany balkon i oto co zobaczyłem!
Ten sam balkon, te same chusty, a ileż radosnej energii w ich dostojnym, uroczystym i energetycznym zwisie. To już nie ten sam obrazek, z poprzedniego postu, który przekonywał wprost o jakimś braku wiary i niemożebności wygranej..., to dobry prognostyk na godz. 20.00 w Kazaniu. Nie piszę więcej by nie zapeszyć!