Zaczęło się tak niechcąco a zostało na ponad tydzień ze mną. A zaczęło się od trafienia na półce bibliotecznej miejskiej na "Zielonego Konstantego" w opisie Kiry Gałczyńskiej córki mistrza polskiej liryki poetycznej. Zaczęło się od odsłuchania tego audiobooku, który przypomniał moje dawne fascynacje twórcą: "Zaczarowanej dorożki", "Teatrzyku Zielona Gęś", czy "Żołnierzy z Westerplatte".
Przypomniało to moje dwukrotne wizyty w Leśniczówce Pranie nad Jeziorem Nidzkim. Po raz pierwszy, przed 30 laty, piechotą z Rucianego Nida brzegiem jeziora (muzeum Poety było nieczynne) i po raz drugi 2014 r. autokarem. Ten drugi raz to było blisko 5 godzin na zapoznanie się z tym co tam jest, co pozostało po mistrzu słownej groteski liryczne.
Nie miałem zamiaru i nigdy nie ciągnęło mnie do tego by oceniać wartość jakiegokolwiek utworu stworzonego przez innych, a jeżeli już to wyłącznie wg tego czy: "mi się podobał, czy nie". A to, co stworzył Konstanty Ildefons Gałczyński taki charakter dla mnie miało i ma do dzisiaj.