Blog wyświetlono

sobota, 21 listopada 2020

2577. Spotkanie

 To było spotkanie nieplanowane, nieprzygotowane, niespodziewane, a jak już są trzy partykuły przeczące to tytułowe spotkanie niewątpliwie było znaczącym, by nie napisać wstrząsającym. Zrobiło na Marii i mnie tak olbrzymie wrażenie, że dopiero dzisiaj (spotkanie miało miejsce wczoraj) mogę je w miarę spokojnie opisać.

Wracałem z Marią z cotygodniowych zakupów "żywnościowych". Jak już opisałem to we wcześniejszych postach, mieszkamy opodal trzech szpitali i trzech cmentarzy, często spotykamy znajomych, którzy korzystają ze szpitalnych usług - tych co skorzystali z cmentarzy jeszcze nie spotkaliśmy...

Wracając więc, minęliśmy się z jakimś panem z laseczką, w maseczce nie patrząc specjalnie na siebie wzajem. Po chwili usłyszałem, że ktoś mnie woła po imieniu. Odwróciłem się i... zobaczyłem, że ten, przed chwilą starszy pan z laseczką, którego przed momentem minęliśmy wołał mnie.

Zaskoczony, nie rozpoznając w tym "starszym panu z laseczką" nikogo znajomego, ale przypuszczając, że to on mnie rozpoznał, że to jakiś mój dawny znajomy - maseczki, a taką miał założoną prawidłowo, zmieniają wygląd, powiedziałem -  Cześć! i stereotypowa zaczęliśmy.

- Co tam słychać?

- Już jest dobrze. Swoje odchorowałem i przechorowałem. 

Usłyszałem w odpowiedzi od "pana z laseczką", dalej nie mając pojęcia z kim mam do czynienia. Dopiero po jakimś czasie, po wymianie kilku zdań, kiedy już w słuchałem się w intonację głosu i sposób wypowiadanych zdań, doznałem olśnienia i... rozpoznałem!

Spotkaliśmy oto mojego bardzo dobrego znajomego i przyjaciel, z którym od lat już kilku działałem społecznie w wojewódzkich i miejskich stowarzyszeniach emerytów i rencistów. Działaliśmy wspierając się wzajemnie w podejmowaniu decyzji i wszczynając akcje na rzecz ludzi starszych. Więc jak mogłem go nie poznać?

I powodem nie rozpoznania w "starszym panu z laseczką" mojego przyjaciela nie było "zamaskowanie" się a zmiany fizyczne jakie spowodował szczęśliwie przechorowany covid-19. Przyjaciel zeszczuplał, by nie napisać wychudł, znacznie - bardzo znacznie. Efektem jego choroby jest także utrata sprawności jednego z płuc i ogólne osłabienie - stąd laseczka i wolny sposób poruszania. 

A covida przechorował wraz z żoną we własnym domu. Po przeprowadzeniu testu został skierowany na kwarantannę i na tym skończyła się opieka medyczna. Pamiętali o nich jedynie policjanci sprawdzający stan reżimu izolacyjnego kwarantanny. Zostali zdani na samych siebie - I bardzo dobrze! - jak podsumował przyjaciel, który w czasie kwarantanny musiał przerwać zabiegi onkologiczne.

To było, Marii i moje, pierwsze spotkanie oko w oko ze skutkami działań wirusa. To nie to wrażenie jakie wywołują obrazy na ekranach i monitorach, to coś znacznie bardziej wstrząsającego. Porównanie stanu fizycznego przyjaciela sprzed i po zachorowaniu wstrząsnęło nami bardzo.

20 komentarzy:

  1. Mój znajomy miał więcej szczęścia, choć już dawno 70 lat skończył, ale ma w rodzinie lekarzy, więc i opieka była inna, nawet tlen w puszkach dostał.
    Siedzieli w domu z żoną 5 tygodni, są bladzi, schudli bardzo, spacerowali tylko po balkonie na 8, piętrze.
    Na szczęście w kondycji sa niezłej, nastroje dopisują.
    Zobaczymy co będzie po zimie, gdy zaczniemy chorować i naprawdę siedzieć w domach, bo w dodatku zimno i mokro...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To budujący przykład samoleczenia się z pomocą rodzinnego lekarza. Ale ile rodzin ma lekarza własnego.

      Usuń
  2. Przy tej opiece jaką zapewnię to pisowskie państwo...dobrze, że przeżył. Oby wrócił jak najszybciej do zdrowia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Miał szczęście. Sądzę, że w Warszawie zmarłby nim dotarłby na jakiś SOR, ewentualnie na SORze. Już w r.2009 wizyta na SORze była szkołą przetrwania, znam to z autopsji.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okazuje się, że nawet "narodowy szpital" jest nie dla każdego.

      Usuń
  4. Znam przypadek leczenia w domu na covida. Podobna reakcja organizmu osoba wychudła, wymęczona.... Może jednak lepsze niż szpital.

    OdpowiedzUsuń
  5. jakoś tak się porobiło, że kto ma...w rodzie, tego bieda nie ubodzie:)) A tak naprawdę...to ku przestrodze niedowiarkom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A kto ma "w rodzie", to nawet do narodowego szpitala trafi.

      Usuń
  6. Takie spotkanie robi wrażenie. Jesteśmy tak bardzo wystraszeni, że widok ozdrowieńca daje wiele emocji.
    Myślę, że takich chorujących "po cichu" i na własne ryzyko jest dużo, bardzo dużo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zadzwoniłem do ozdrowieńca nazajutrz, opowiedział mi wszystko, miał fart, ale to już nie ten sam człowiek.

      Usuń
  7. Bywa tak, że nie wszystkie spotkania są takie same ..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Andrzeju czy widziałeś chociażby dwa "takie same spotkania".

      Usuń
  8. Nie wiesz, że to był statysta? On tylko się tak ucharakteryzował, bo zapewne pewna diva odwiedzała Wasze miasto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta "diva", chyba hołduje zasadzie: "Jak damy to się bawimy".

      Usuń
  9. To było tylko "podejrzenie"... Przeżyliśmy obydwoje z...braku instytucjonalnej opieki. Dzieci o setki kilometrów. Odmówiłem "wyjazdu" do szpitala. Mieliśmy zapasy domowe na 2 tygodnie. Znajomy dalię przekonać. Zawieźli. Po tygodniu "przywieźli"... Wdowa przy spotkaniach ciągle powtarza: - Przecież przedtem nigdy na nic nie chorował...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za dużo nas choruje, za dużo nas Polaków/Ludzi jest, a na dodatek te "sorty". Bez księdza i lekarza w rodzie nie znajdziesz dobrej opieki - przecież wszyscy zachorujemy, a ci co przeżyją będą żyć.

      Usuń
  10. "Maria26 listopada 2020 12:58
    Co masz takiego w sobie panie B., że Cię nie lubi ani Opolski, ani DeLu, ani Pan z Jakubowa"...
    - Takie coś wpisał mi taki ktoś. Nie żebym zaraz łkał z rozpaczy. Wolałbym jednak wiedzieć, com zbroił. Nie jestem z ABW czy innego szemranego Opus Dei i nie chce mi się szperać w cudzym blogu. Adres, owszem, znalazłem. I to wszystko. Mój zaś blog powstał wczoraj. Nie było mnie tu. I taki zaszczyt...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problem w tym, że "pana B" nie ma i nie zamierza być. Bo gdyby był byłby najkrwawszym panem B w historii. Nawet JPII nie został zaopiekowany przez tego pana w jego wspieraniu pedofili kościelnej. A może "pana B" nie obchodzi co w jego imieniu się wyprawia na "tej ziemi".

      Usuń

2411. Słowo na niedzielę 11

 P łynie i płynie ten czas nasz jedyny. Ucieka gdzieś tam niepostrzeżenie i nie zamierza wrócić, i nie pozwala na poprawienia, zatarcie błęd...

Ostatnie posty